To pierwszy wpis z cyklu, w którym przybliżamy wam ciekawe klasyki z trójmiejskich ulic spoglądając na nie przez pryzmat zajawki ich właścicieli:) Tyle tylko słowem wstępu, bo zaczynamy na pełnym gazie i dziś przedstawiamy wam (nie)zwykłego Mercedesa 560SL (R107) z 1987 roku, pochodzącego z Kalifornii. Niby zwykłego R107 z wielkimi amerykańskimi zderzakami, a jednak niezwykłego, przez wzgląd na to jakim autem tak naprawdę jest ten model Mercedesa i z powodu jego historii oraz pasji właściciela.

560SL

To może kilka faktów dla niewtajemniczonych: SL to skrót od Sport Leicht (“lekki sportowy”) i wszystko zaczęło się od legendarnego 300SL (Gullwinga) i roadstera 190SL. R107 jest często kojarzony jako ta definicja SL i pewnie słusznie – był najdłużej produkowany, bo praktycznie całe lata 70. i 80. (1971-1989) i sprzedano ponad 300 tysięcy sztuk. Nic dziwnego, że radził sobie dobrze przez prawie dwie dekady – sylwetka jest zdecydowanie ponadczasowa i niesamowicie stylowa. Porównać go można w tym względzie chyba tylko do równie długowiecznego, stylowego i równie długo (a nawet dłużej) produkowanego Jaguara XJS. R107 był też pierwszą generacja SL w której pojawiło się V8 i to w ogromnych ilościach i dziś mamy do czynienia właśnie z takim egzemplarzem. I to egzemplarzem z największym seryjnie dostępnym V8 – 5,6 litra.


Siema Łukasz! Czemu Mercedes, więź z marką, rodzinne ‘tradycje’? Czemu SL R107?

Przede wszystkim Mercedesy od zawsze były moim marzeniem, od wieku nastoletniego marzyło mi się posiadanie Mercedesa, niestety nie było mnie na niego stać i pozostawał w sferze marzeń. Pierwszym moim samochodem był samochód dziadka, Toyota Corolla, później była Fabia, bo jako studenta nie było mnie na wiele stać. W momencie kiedy zacząłem zarabiać pojawił się Mercedes 203, kombi niestety, użytkowy, a teraz jeżdżę na co dzień 204-ką i to jest idealne auto do naszych codziennych korków, ale ambicjonalnie od zawsze marzyła mi się jakaś stara jednostka. Nie musiał być to koniecznie SL, ale jakiś klasyk Mercedesa, konkretnie Mercedes. I kiedy zacząłem myśleć o konkretnym modelu, to nie musiał być to SL, SEC, czy normalna S-ka, tylko szukałem silnika – ja chciałem największy silnik jaki produkowano w tamtym czasie.

560SL

Czyli musiała być to koniecznie 560-tka? Jak to się w takim razie stało, że trafił w Twoje ręce właśnie ten 560SL i jaka jest jego historia?
Od tego właśnie zacznijmy to koniecznie musiała być 560-tka i niczego innego nie brałem nawet pod uwagę. Przeszukiwałem zasoby internetowe, pytałem znajomych, przeglądałem ogłoszenia i trafiłem akurat na faceta z Poznania, który ściągnął z USA dwa takie. Prowadził w USA firmę i przyjechał robić biznes do Polski, a że zauważył, że Polacy kupują stare Mercedesy, przywiózł tu również te dwa SL. Jednego w dużo lepszym stanie niż mój, zostawił go dla siebie, a drugiego w fatalnym, bardzo kiepskim stanie, podejrzewam, że sporo rzeczy było przełożone z niego do tego pierwszego. Trzymał go w stodole na sprzedaż. Ja przez ogłoszenie trafiłem do niego, kupiłem go praktycznie po cenie złomu, bo auto w momencie zakupu hamowało tylko na jedno koło, a silnik odpalał i chodził, ale bardzo słabiutko. To co mnie przekonało aby ten egzemplarz wybrać, a nie szukać dalej, to stan podłogi, zawieszenia, blachy gdy zajrzałem pod auto – zero, zero rdzy!

560SL

I to zawdzięczasz przede wszystkim temu, że to auto z… Kalifornii?
Tak, auto było w takim stanie, właśnie dzięki temu, że pochodzi z Kalifornii. Rocznik ’87, auto pierwszy raz zostało zarejestrowane w Malibu. Nie pamiętam nazwiska pierwszego właściciela, ale to na pewno był jakiś doktor. Mam fakturę z zakupu w salonie…
Masz oryginalne papiery z zakupu? Wow!
Tak, mam oryginalne papiery z 1987 i na fakturze jest cena 59 tys. dolarów. A w Polsce auto znalazło w 2012 roku, a rok czasu odstał w stodole, a od 2013 jest w moich rękach.

560SL

Ile pracy musiałeś włożyć aby doprowadzić go od stanu wyjściowego do obecnego? Co już udało Ci się ‘ogarnąć’?
Historia jest dość skomplikowana. Tak jak mówiłem, gdy go kupiłem był w bardzo, bardzo kiepskim stanie. Samochód przede wszystkim hamował na jedno koło, wnętrze było w opłakanym stanie, skóry były fatalne, wygryzione, gąbka wychodziła, drewno było popękane, kokpit podobnie, można było włożyć widelec… Co jest akurat dość typowe dla Kalifornii i tamtejsze słońce odcisnęło swoje piętno, co widać też na lakierze, który pozostaje do roboty, bo się łuszczy. W każdym razie do zrobienia było od początku bardzo dużo. Pierwsze od czego się zaczęło, to było doprowadzanie go do takiego stanu, by przeszedł przegląd i można było go zarejestrować – przede wszystkim hamulce, zawieszenie, ale nie robiliśmy nic przy silniku. W międzyczasie rozpocząłem procedurę związaną z rejestracją na „żółte”. Udało się pomyślnie zarejestrować auto, zabrałem je do garażu i kroczek po kroczku ogarnąłem całe wnętrze. Zdobyłem całkowicie nowe drewno, nie popękany kokpit… Przyszła zima, oczywiście auto wtedy nie jeździło, więc wyjęliśmy silnik i auto stało pół roku bez silnika. Głowice został wyremontowane, że tak powiem do zera – wymienione zostały zawory, popychacze, wałki rozrządu itd., właściwie nic nie zostało stare. Od tamtego momentu zostało wyregulować układ wtryskowy czym sam się zająłem. I na tym etapie właściwie jesteśmy teraz.
Opowiesz o swoich wojażach tym autem? Z tego co mi wiadomo – masz za sobą całkiem poważną wycieczkę…
Całkiem niedawno, bo to się odbywało na koniec czerwca, z moim kolegą zrobiliśmy wielką rundę – jak to nazwaliśmy „eurorundę” – 4000km w 10 dni. Ja jechałem sam SL-em, a kolega jechał na motocyklu. Sensem wycieczki była po prostu sama w sobie jazda i przyjemność z tego wynikająca. Gdynia-Warszawa-Praga-Stuttgart-Bonn-Amsterdam-Hamburg-Berlin. Głównym punktem był Stuttgart, muzeum Mercedesa, gdzie SL został wpuszczony do zaparkowania pod samymi drzwiami jako zabytek tej marki, co było bardzo miłą niespodzianką (fotka stamtąd poniżej – przyp. red.). Nurburgring był natomiast jednym z najciekawszym etapów, bo tereny wokół toru są przepiękne i w świetnej pogodzie kabrioletem podróżowało się wspaniale. Byliśmy też w Amsterdamie, w celach rozrywkowych nazwijmy to, później Hamburg. Zresztą ten SL przyjechał w 2012 do Europy w konterze właśnie do Hamburga.
Przypłynął do Hamburga, ale co chyba nawet bardziej istotne i ciekawe – prawdopodobnie wypłynął do Kalifornii również z Hamburga?
Być może, jak najbardziej takie prawdopodobieństwo, że 1987 właśnie stąd wypłynął, więc tym bardziej Hamburg był znamiennym punktem wycieczki. Potem był jeszcze Berlin i stamtąd rozjechaliśmy się do domów. Auto w ciągu całego wyjazdu nie sprawiało żadnych problemów, aczkolwiek zabrałem ze sobą na wszelki wypadek trochę narzędzi i podstawowe części, jak choćby cybanty itp. Auto spaliło średnio 14 litrów na setkę, a łącznie – 512 litrów na całym dystansie.

560SL przy muzeum Mercedesa w Stuttgarcie

No to jest “trochę”, ale jak na takie V8, to jest bardzo dobry wynik. Z tego co mi wiadomo, masz w aucie parę bajerów, modyfikacji…?
Prawda jest taka, że mam tu jakieś moje bajery. Chciałem jakieś moje ambicje inżynierskie tutaj też realizować… Pierwsze co, po remoncie silnika usunąłem oryginalny wydech. Teraz jest całkowity przelot, co zdecydowanie słychać jak jadę… Zmieniłem przy okazji sondę lambda z wąsko- na szerokopasmową, co pozwoliło zresztą bardzo dokładnie wyregulować silnik. Zdobyłem do niego też felgi Lorinsera z 1989 roku z bardzo fajnym napisem „made in WEST Germany”, co podkreśla, że auto zdecydowanie jest z „tamtej” epoki. Za kołami poszło zawieszenie – amerykańskie było nad wyraz miękkie. Ja kupiłem sprężyny H&R, przód -50, tył +15, co daje mu dość ‘zadziorny look’

560SL

Ten SL ma pewnie u Ciebie dożywocie, co? Patrząc na ogrom włożonego serca i poważne plany, trudno nie odnieść takiego wrażenia.
Auto jest jak najbardziej moim marzeniem z dzieciństwa i teraz je dzięki niemu realizuje. On na pewno będzie ze mną do końca życia. On jest wręcz przeznaczony dla mnie, bo jego nr seryjny ma w sobie ciąg „666”, co odpowiada mojej ksywce w której też jest ciąg „666”. Każdego roku, każdego sezonu będę robił nim podobne wyjazdy…
Zawsze będziesz się nim cieszył i nie będzie tylko stał pod kocem większość czasu?
Na pewno będzie jeździł, jeżdżę nim na co dzień wieczorami i na pewno nie będzie stał pod kocem. Na pewno czeka go jeszcze sporo remontów, a niedługo mam nadzieję dostanie nowy lakier. Będzie do końca życia, na pewno.
Dzięki bardzo za tę rozmowę, do zobaczenia na spocie;)
Do zobaczenia, na razie!

rozmawiał: Maciej Wojnarowicz (TK)
foto: Agata Wika

 

Reszta zdjęć dostępna poniżej oraz tutaj.

7 Responses

  1. Tym bardziej przydałaby mu się sesja fotograficzna z prawdziwego zdarzenia. Sam chętnie wycisnąłbym z niego trochę więcej dynamiki i blasku. Należy mu się :)

    • “Wycisnęliśmy” z tych zdjęć to, czego chcieliśmy zgodnie my i właściciel. Każdy ma swoje koncepcje i gust – my patrzymy na niego tak. Nie znaczy to oczywiście, że pewnych rzeczy nie chcemy poprawić w każdym polu – to w końcu dopiero początki;)

  2. Mi nie chodzi o wyciskanie ze zdjęć a wyciskanie zdjęciami z samochodu. Estetyczne “portrety” na małej głębi nie gubiące w cieniu detali, miękkie światło, kadry z poziomu “oka samochodu” ale tez w trakcie jazdy na długich czasach z rozmyciem tła. Do tego jakaś malownicza trasa, jakich u na niemało i pamiątka wychodzi do końca życia, plakat na ścianę garażu czy obraz do sypialni dla wzbudzenia zazdrości ;) Niemniej jednak na tych zdjęciach widać wszystko co trzeba, brakuje tylko efektu odpoczywającego, po wizualnej strawie, oka :)

    • Nie mieliśmy nawet możliwości robić wówczas zdjęć z jazdy na malowniczej trasie. Zrobiliśmy to co chcieliśmy zrobić w granicach naszych możliwości. Ty możesz robić to tak jak mówisz, a my zrobiliśmy to tak i tyle w temacie :]

    • Igorze, doskonale wiem o co ci chodzi. Jednak mimo szczerych chęci nie mieliśmy czasu, drogi ani “przyrządów”,a by wziąć się za zdjęcia w ruchu, bowiem wymagają trochę więcej. Pamiętaj, że jednak każdy ma swoje zajęcia, pracę itp więc i czasu nie mieliśmy wiele :) Mam nadzieję, że uda nam się następnym razem zrobić to lepiej:)

      • Nie chciałem krytykować tych zdjęć, chodzi mi tylko o to, że kiedyś w przyszłości należałoby zrobić porządne zdjęcia bo takiej maszynie to się po prostu należy :)

  3. Świetny artykuł, a i wywiad zarazem. Mimo iż znawcą MB wielkim nie jestem (najwięcej siedzę w temacie BMW), to jednak dowiedziałem się przy okazji wielu ciekawych rzeczy, i wiecie co? Chyba sam powoli będę poszukiwał zadbanych R107 na krajowych i zagranicznych aukcjach :) To wspaniałe auto, świadczące o tym, że pomimo 18 lat stażu na rynku, wciąż zachwycało swoją lekkością, dbałością o detale i przede wszystkim jakością, której Jaguarowi brakowało :D Fotografie też wyszły znakomicie; myślę, że po drobnych modyfikacjach programami typu Picasa, mogłyby robić świetnie jako tapety albo tła, więc tu też ukłon w stronę fotografki ;p
    Mam nadzieję, że takich wywiadów będzie coraz więcej, w końcu nie od dziś Trójmiastem rządzą klasyki ^^ Pozdrawiam!

Skomentuj Maciek /TK

Skomentuj Maciek /TK Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *